czwartek, 4 sierpnia 2011

Polska średniaczków

Zdjęcie, które widzicie Państwo po lewej stronie, zostało wykonane w chorwackim Rabacu. Kiedy wychodziło się z hotelu na plażę, będąc zwróconym w stronę morza, po prawej stronie ciągnęła się uliczka, a na niej stragany z pamiątkami, restauracje, kawiarnie itd.

Na jednym straganie były obrazy. Te pieski, które znajdują się obok, są tak pięknie narysowane, że aż je ukradkiem sfotografowałem.

Jak powiedziała moja katechetka, pięknego rysunku nie da się nauczyć. To się po prostu ma. Nie wiem, co na to nauka, ale ja temu wierzę. Osoby ze zdolnościami plastycznymi ukazują je od małego, mimo iż nikt ich nie uczył. Podobnie pewnie z umuzykalnieniem. Wątpię, czy ktoś doprowadziłby mnie do mistrzostwa Mozarta, by w wieku sześciu lat dawać koncerty przed możnowładcami.

Wobec tego zadaję pytanie: dlaczego potencjalnych Picassów i Vivaldich kisi się w jednej klasie z gamoniami w danych dziedzinach oraz osobami, które mają totalny zwis na wszystko, a takich osób nie brak?

Identycznie w odniesieniu do innych przedmiotów. Dlaczego dziewczynki, które zazwyczaj są słabsze z przedmiotów ścisłych, uczą się tego samego, co chłopcy, którzy przeważnie radzą sobie z nimi? Jeżeli któraś dziewczyna przoduje, to jestem absolutnie za tym, by się kształciła z tymi lepszymi.

Uważam za lepsze społeczeństwo ludzi, którzy zatrzymali się na algebrze, i ekspertów: chemików, fizyków, biologów, matematyków, którzy pomagaliby naszej cywilizacji brnąć naprzód. Umieliby więcej, ponieważ: (a) nie musieliby ciągnąć za sobą tych słabszych, (b) mogliby zrezygnować z jednych przedmiotów na rzecz innych, np. matematyk, który człowieka potrafi narysować tylko w formie patyczaka.

Na języku polskim podobnie. Mamy humanistów, którzy zaczytują się w literaturze, umieją odkodować intencje poety, mówią piękną polszczyzną i mają lekkie pióro. Mamy też ludzi, którzy nie potrafią usiedzieć nad klocem, jakim są "Krzyżacy", są lirycznymi dyletantami, pytają, czy można coś "wziąść", a ich prace czyta się okropnie, bo jedno zdanie nijak nie chce łączyć się z drugim i utworzyć spójnej całości.

Moja trauma - wychowanie fizyczne. Trzy godziny zegarowe tygodniowo przepierdolone. Nie pamiętam, by kiedykolwiek jakiś wuefista wydeklamował mi reguły np. piłki nożnej - dlatego nigdy nie wiem, czy odkopnąć, czy nie. Przyjaciel wielokroć próbował mi wyjaśnić, czym jest "spalony". Nic nie zrozumiałem. Odbijanie piłki siatkarskiej to dla mnie mission impossible, podobnie jak podciągnięcie się na drążku.

Ja tracę czas, inni tracą czas na taką ofermę, jak ja. Nie wiem, dlaczego trzeba odstawiać szopkę i kłamać, że ma się dziurę w sercu, by zrezygnować z tego szaleństwa.

Jak powiedziała moja historyczka, "wszędzie, czyli nigdzie". Analogicznie: wszystko, czyli nic. W Polsce produkuje się pokolenie średniaczków, którzy będą wkuwać wszystko, ale nie zapamiętają nic. Przeładowany umysł co jakiś czas się sterylizuje i wywala nieużywaną wiedzę. Zdecydowanie wolę, byśmy mieli różnorodnośc: ludzi niepotrafiących wziąć do ręki pędzla malarskiego i profesjonalne ekipy remontowe niż ludzi umiejących wszystko, lecz nieumiejących nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz